Eksperyment z czasem – zegarki ze szkła i cierpliwości

        Zegarki, ach te zegarki. Dla tych, którzy wcześniej z tematem się nie zetknęli na moim profilu Fb, krótkie wprowadzenie: 6 lat temu zamówiłam w USA zegarki do "dokończenia", czyli bez bransolet. Przez cały ten czas, regularnie co roku wyciągałam je z koperty, patrzyłam i chowałam z powrotem. Żaden sensowny pomysł nie przychodził mi do głowy. Aż do teraz.

        Pewnej soboty postanowiłam wziąć się za bary z tematem. I zgodnie z tym, co wspomniałam w jednym ze swoich artykułów na blogu, zanim przystąpimy do pracy, zacznijmy od rysunku. Przyznam szczerze, że rzadko kiedy tak postępowałam. Owszem, przy bardziej skomplikowanych pracach, jak konstrukcje naszyjników, czy ogólny ich wygląd, praca najpierw pojawiała się na papierze, żeby zanotować wszystkie istotne szczegóły. Do koralików jednak nie czułam takiej potrzeby. Później, będąc na ASP właściwie zawsze musiałam przyjść z narysowanym projektem i z biegiem czasu zaczęłam doceniać tę metodę. Nie ważne co, nie ważne jaki rysunek wyjdzie, grunt że powstał jakiś punkt zaczepienia. Już prosty szkic pozwala spojrzeć krytycznym okiem na pomysł, coś do niego dorzucić albo odjąć. W przypadku zegarków ta metoda okazała się złotem.
 
 

        Wracamy więc do soboty wieczór. Ponownie przytargałam kopertę z zegarkami i wyjęłam wszystkie. Wybór padł na dwa z nich, z uwagi na dość oczywisty sposób mocowania bransolet (tak przynajmniej mi się wtedy wydawało). Miałam więc czerwony, okrągły i zielony prostokątny zegarek. Dość skrajnie, jeśli chodzi o kształt. No nic, czas działać. Położyłam na bloku najpierw zielony i zaczęłam dorysowywać mu koraliki, najprostsze jakie przyszły mi do głowy, czyli popularne "pączki". Było dość pusto, więc dorysowałam wzorki, potem końcówki i zapięcia i nim się obejrzałam, zielony zegarek był wstępnie naszkicowany. Pora na kolejny.
        Z czerwonym poszło już łatwiej, ten sam kształt koralików, ale inne przekładki i sposób łączenia. Wzór na koralikach? Praktycznie narzucił się sam, ponieważ wokół czerwonej tarczy była okrągła, zdobiona srebrnymi elementami, czarna obwódka. Szkic postał bardzo szybko. Potem tylko wzmocnienie w postaci obrysowania cienkopisem, kolor i po 1,5 godziny miałam gotowy projekt dwóch zegarków. 
 
        I póki co, tylko dwóch. Potem to już bułka z masłem. Tak było-przy zielonych. Czerwone okazały się bardziej kłopotliwe niż sądziłam. Jak we wpisie na Facebooku, tak i tutaj wspomnę, że kolor czerwony jest mega kapryśny. A wszystko to przez swój wspaniały skład, w którym znajdziemy selen. To ta cholera właśnie jest odpowiedzialna za ciemnienie i przepalenia. Pracowałam na szkle czerwonym Red Lipstick Reichenbach. Kolor piękny, ale trzeba faktycznie wyczuć moment, w którym robi mu się za gorąco i zwyczajnie zaczyna się kopcić, co w tym wypadku skutkuje pokryciem się szarym kolorem. Sprawa kompletnie nie do naprawienia. Zauważyłam, że sytuację pogarsza dodana do koralików czerń, w tym konkretnie Deep Black tej samej firmy. Miałam wrażenie, że pomiędzy tymi kolorami dochodzi do jakiejś niepożądanej reakcji. W każdym razie rezultat był taki, że narobiłam tego pół stodoły, a wybrałam w sumie 5 sztuk do czerwonego i 10 sztuk do zielonego.
        Montaż. To też temat rzeka. Przyznam szczerze, że coraz mniej mam zaufania do wszelkich klejów epoksydowych, czy biżuteryjnych ogólnie. O ile czerwony zegarek to moja konstrukcja od A-Z, ze skręcaniem elementów łączących, o tyle bransoleta w zielonym zegarku to już loteryjka. Aby wszystko było zgodne z założeniem projektu, nie mogłam sobie pozwolić na takie łączenia jak w przypadku czerwonego zegarka. Wszystko musiało być nawleczone jedno za drugim. I tu pojawia się ryzyko, bo raz, że trzeba wybrać linkę o odpowiedniej sztywności i sprężystości (nie może być za sztywna, ani za giętka), a dwa, że trzeba zrobić tak, aby mocowanie było jak najbliżej zegarka i nie dodawało zbędnej długości. Wybrałam więc rozwiązanie na końcówki wklejane. I przyznam szczerze, że mimo montażu i sklejania, mam obawy, czy system wytrzyma. Tam, gdzie było to możliwe, zastosowałam dodatkowe ściski tak dla pewności, co do reszty, no cóż. Mogę mieć tylko nadzieję, że klej był zmieszany w dobrych proporcjach i stworzył mocną spoinę.
 

 W międzyczasie powstały też nowe szkice do kolejnych zegarków. Inna kolorystyka, inny nastrój, bo i każdy zegarek jest inny i wymaga indywidualnego podejścia – ale to jeszcze przed nami. Póki co zdradzę tylko, jak wyglądają te, które będę ubierać w nowe szaty :)
 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Na dobry początek :)

O co chodzi z tym Lampworkiem?

Odpalamy palnik, czyli jak sprawnie ogarnąć pierwszy etap pracy.