Na dobry początek :)
Cześć. Dziś mój pierwszy dzień. Postanowiłam zacząć pisać bloga. Zacząć, a właściwie porządnie go odświeżyć, ponieważ od 8 lat nic z tym nie robiłam. Tak wiem, kolejny blog o lampworku, ale nie zupełnie:) Postanowiłam podejść do tematu najbardziej wszechstronnie jak tylko się da i oprócz wiedzy podstawowej, doprawić ją wątkami pobocznymi oraz technikami spoza palnika. Zatem zaczynam, niczym na sesji grupy wsparcia: cześć, nazywam się Kasia i od ponad 20 lat zajmuję się szkłem ( wszyscy chórem: czeeść Kaasia ). Powiedzieć, że szkło to moja pasja, to jak nic nie powiedzieć. Szkło i ja to takie stare małżeństwo, które to raz się kłóci, to znów się godzi, i przez jakiś czas jest spokój. Tak tak, nawet największa pasja potrafi nieźle dopiec. Czasem też dosłownie.
Swoje zamiłowanie wielokrotnie próbowałam zalegalizować w postaci działalności gospodarczej, czy startup-u. Stąd na pewno znajdzie się kilka osób, które natknęły się kiedyś na nazwę Mizeria Artystyczna oraz na stronę z moim pierwszym blogiem. Kiedyś znajdę moment, aby co nieco o tym napisać, bo tyle co przeszłam przy okazji, to materiał na osobną opowieść o tym, jak nie robić biznesu:) Z drugiej jednak strony te błędy były nieuniknione.
Pandemia przerwała mi zapał do działania, ale też dała czas na przemyślenia. Nie chcę już zanudzać, ile osób po drodze jeszcze spotkałam i jak to dzięki ich uwagom i sugestiom odważyłam się na pewne zmiany. Koniec końców działalność pozostała już wyłącznie w sferze hobby, a pracownia przemianowana na Glassarro. Dlaczego tak? Pierwsza nazwa spotkała się z kompletnym niezrozumieniem po stronie odbiorców. Były nawet dziwne komentarze obrzydzenia, co już było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Wymyśliłam więc taką, która bardziej odzwierciedla to, czym się zajmuję. Glass - od szkła w języku angielskim, wiadomo. Końcówka arro to kombinacja ze słowem bizarro - dziwaczne, tajemnicze. Druga część nazwy nawiązuje do moich późniejszych dzieł ( yhm, dzieł - tak trochę za dużo powiedziane, ale niech będzie ), jakie popełniłam podczas studiów podyplomowych na wrocławskiej ASP, gdzie przez dwa lata poszerzałam warsztat o techniki zarezerwowane dla większej skali, czyli formowanie szkła w hucie ( na czym zależało mi najbardziej ), wykonywanie rzeźb z odlewów, grawerowanie i szlifowanie tak, jak szlifuje się szkło kryształowe. O tym na pewno także opowiem, bo to bardzo fajne życiowe doświadczenie zarówno artystyczne, jak i osobiste, dotykające problemu zwycięstwa nad własnym lękiem i blokadami. Póki co, cały czas dopieszczam stronę internetową, nad którą praca trwa już tyle czasu, że niektóre informacje zdążyły się już lekko zdeaktualizować. Zawsze jednak można wpaść na moje profile na Fb i Instagramie.
Teraz konkretniej. Jeśli chodzi o sam lampwork, wybór tej techniki nie był od początku taki oczywisty. Przygodę ze szkłem rozpoczęłam od witraży. Szkło witrażowe, jego rodzaje, kolory i faktury oddziaływały wręcz hipnotycznie. Ta hipnoza trwała prawie 10 lat. Z płaskich form szybko przeszłam w przestrzenne. Zaczęły powstawać witrażowe konstrukcje. Brakowało mi jednak narzędzi, które formowały by samo szkło tak, aby łuk czy zagięcie było ze szkła a nie z pojedynczych elementów szkła łączonych lutem, Z pomocą przyszła ceramika, która rekompensowała mi nieco te braki i w połączeniu z witrażem pozwalała stworzyć bardzo oryginalne przedmioty. Tu powinna nastąpić kolejna opowieść o targach w Poznaniu i o tym, jak pomogły mi zakończyć ten rozdział :)
Minęło parę lat. W oko wpadła mi nowa technika tworzenia biżuterii z gotowych glinek srebra ( ale nie tylko srebra ). Nie chcąc być ignorantem, zamówiłam przy okazji zestaw podręczników traktujących o jubilerstwie i jego technikach. Traf chciał, że w jednej z książek pojawił się dział dotyczący lampworku. To było jak uderzenie młotem. Było i o lampworku, i o tworzeniu kaboszonów, o zatapianiu w nich cyrkonii, no bajka! Tyle, że nie miałam do tego żadnego sprzętu. Był rok 2015 i wszystkiego trzeba było szukać w internecie, w większości na stronach zagranicznych. Zaczęłam więc rozeznanie w temacie. Widocznie coś było mi pisane, bo jakimś zrządzeniem losu trafiłam na sklep, sprzedający zestaw podstawowy do techniki lampwork. Zestaw zawierał ( o ile dobrze pamiętam ): 2 kolory szklanych prętów ( przeźroczysty zielony i fioletowy ), mandrylę ( ten pręt metalowy, na który nawija się szkło ), separator, blaszaną podkładkę, vermikulit ( do odprężania szkła ) i instrukcję, którą po ciężkich bojach dosłano mi mailem. Jedyne co musiałam dokupić to butlę z gazem i palnikiem, no bo jakoś trzeba to było stopić. Za palnik posłużyła mi butla jakiej używają dekarze.
![]() | |
Koraliki dmuchane imitujące mieniące się kolorami bańki mydlane.Wykonane na potrzeby wykonania naszyjnika. |
Na początek w zupełności wystarczy, choć nie na długo. Niestety nie posiadam zdjęcia swojego pierwszego koralika. Jeśli po drodze nie nawiedzi mnie demencja, ten koralik na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Był dwukolorowy, zielono -fioletowy ( bo oczywiście innych kolorów nie miałam ). Jako, że zestaw przyszedł początkowo bez instrukcji, szkło nawinęłam na pozbawioną separatora mandrylę. Musiałam faktycznie dobrze ją nagrzać, bo inaczej szkło by się do niej nie przyczepiło z taką łatwością, szczególnie że była nowa i nie odtłuszczona. Kiedy koralik ostygł, próbowałam go zdjąć. Żałosne były to próby i w rezultacie do akcji wkroczyło niezawodne narzędzie, znane powszechnie jako młotek. No niestety, trzeba było wybierać, albo mandryla, albo koralik. Wybór był bolesny, ale oczywisty. Musiałam odzyskać narzędzie. Mój piękny koralik zakończył żywot jako drobnica szklana. Mimo tak dramatycznego początku, dalej było już tylko lepiej. W głowie zaczęło się powoli układać, koraliki wychodziły coraz lepsze. Wkrótce udało mi się znaleźć sklepy oferujące potrzebne materiały.
Z czasem warsztat się rozwijał i moje umiejętności także. Odkryłam dodatkowe źródła wiedzy w postaci blogów, filmów na YouTube i książek. Poznałam platformy jak Etsy i wiele innych i oczy mi się otworzyły, że tyle osób jest także tak zakręconych na tym punkcie co ja. Sęk w tym, że nie w Polsce. To znaczy wtedy tak myślałam.
Wkrótce odkryłam, że nie byłam prekursorem tej techniki w naszym kraju i przede mną była już osoba, która zapoczątkowała to na długo przed moim odkryciem. Nie można też nie wspomnieć, że pracownie z palnikami znajdują się również we wrocławskiej ASP i kilku małych pracowniach w tym mieście. To jednak nadal działalność niszowa. I tu zakończę tytułem wstępu do bloga w ogóle. Tak, wiem, jest nieco chaotycznie, o wszystkim i o niczym, jakoś jednak zacząć musiałam :) Do "przeczytania" w następnych wpisach.
Komentarze
Prześlij komentarz